"Prosimy o wyrozumiałość, ale zapraszamy wyłącznie doświadczonych audiofili"







Tytuł tego posta jest cytatem. Cytatem z tekstu reklamy jednego z dystrybutorów, zamieszczanej w czasopismach audio w połowie lat 90- tych. 
Pamiętam moment kiedy przeglądając czasopismo zajmujące się tą tematyką zauważyłem omawianą reklamę.
W mojej głowie pojawiło się pytanie: O co tu chodzi? Jaki był cel tego sformułowania? Co autor miał na myśli?
Zakładanym celem każdej reklamy jest bowiem przyciągnięcie i zachęcenie klienta do określonych zachowań. A przedmiotowa wzmianka stanowiła dowód kategoryzacji potencjalnych klientów - ich podziału na klientów "doświadczonych" (zapraszanych) i "niedoświadczonych" (niepożądanych). Zastanawiało mnie do kogo w istocie był kierowany taki komunikat.
Dopiero po pewnym czasie zauważyłem przewrotność znaczeniową tego zdania.
Ten komunikat będąc w istocie kierowany do WSZYSTKICH osób potencjalnie zainteresowanych ofertą dystrybutora, miał także dodatkowe, bardzo istotne znaczenie.
Stanowił impuls dla klientów będących osobami aspirującymi do grupy środowiskowej. To oni mieli zacząć uważać się za owych "doświadczonych audiofili", postrzegając się jako osoby lepsze od zwykłych ludzi kupujących sprzęt audio. 
Znamienne, że do zostania "doświadczonym" nie było potrzebne pozyskanie jakiejkolwiek podstawowej wiedzy - zbędny był wcześniejszy  kontakt z różnymi typami i zestawieniami urządzeń, doświadczenie w obcowaniu ze sprzętem na wielu poziomach cenowych, niepotrzebne były informacje  odnośnie gatunków muzycznych i ich wykonawców, o stosowanych technikach nagraniowych, wiedza o zaletach i wadach nośników. 
Wystarczyło kupienie czegoś u danego dystrybutora.
Trzydzieści lat później takie ogłoszenia są już niepotrzebne. Ich funkcję nie tylko przejęły, ale i  niepomiernie udoskonaliły inne media - poczynając od czasopism, poprzez portale i strony internetowe aż do mediów społecznościowych. 
Nie zmieniło się jednak jedno - ciągłe oddziaływanie nakierowane na stymulację ego klientów i tworzenie określonego obrazu rzeczywistości.
Głównym polem do rozbudowanych działań tego typu są wszelkie stron, portale i fora których funkcjonowanie jest oparte na magicznym zwrocie "High-End". 
Określenia "magiczny" nie używam przypadkowo. Doskonale oddaje ono naturę pojęcia o którego treść nie jest określona, a jednocześnie mającego tak wiele przypisywanych mu znaczeń.
Jakie skojarzenia niesie z sobą to słowo?
Wydaje się że pierwszym jest cena. Drugim marka i stojąca za nią legenda. Trzecim uznanie kręgów opiniotwórczych, a ostatecznie przyjęcie ich przez osoby planujące ich zakup. 
Zacznijmy od ceny. 
Dystrybutor uzasadnia ją bardzo wysokimi kosztami wytworzenia i tzw. "wieloletnich badań" prowadzonych przez producenta oraz swoimi kosztami promocji. Zbudowana w ten sposób aura ekskluzywności stanowi dla wielu osób zaspokojenie chęci uczestnictwa w kręgu "znawców", ludzi "korzystających z możliwości jakie daje życie", innymi słowy - tworzących w ich głowach obraz ich samych jako "wyrafinowanych smakoszy" swojego hobby 
Sprawa komplikuje się jednak w przypadku urządzeń używanych - ich cena zazwyczaj do poziomu ułamka poziomu wyjściowego.
Czy takie urządzenie będzie postrzegane jako w dalszym ciągu jako mające cechy high-endu? 
Sądzę, że nie dla wszystkich - dla wielu osób łatwiejsze do przyjęcia jest uznanie, że to nowe modele tych urządzeń przejmują prymat doskonałości. Są w tym wspomagane przez politykę i narrację producentów niechętnie porównujących starsze i nowsze modele.  
Legenda marki.
Postrzeganie marki jest - zwłaszcza na przestrzeni lat - zmienne. Jest niemal regułą, że początkowe sukcesy, nowatorstwo i nimb wysokiej jakości stają się z czasem mitem wspierającym sprzedaż nowszych produktów. Produkty te poddane presji rynku, konkurencji i  obniżania kosztów są bardzo często cieniem tych dawniej wytwarzanych, z którymi łączy je tylko nazwa i cechy wzornicze. 
Prócz tego ostatnie lata przyniosły nowe zjawisko. Wielu działających od lat producentów wpada w problemy finansowe i jest wykupywanych przez rozmaite konsorcja finansowe, bądź stają się częścią dużych grup kapitałowych. Ponieważ zakupione prawa do marki są często jedyną wartością takiej transakcji, kupujący ją chcą szybko zdyskontować swoje posunięcie tworząc wrażenie powrotu zakupionej marki na rynek w "nowej, lepszej wersji". Reklamy typu "Legenda wraca" oznaczają bardzo często jedynie akcję marketingową, a same urządzenia są zamówionymi gotowymi, tanimi komponentami pochodzącymi z fabryk specjalizujących się w produkcji taniej elektroniki,  wpakowanymi do odpowiednio oznaczonych obudów. Powodzenie tego posunięcia wymaga jednak intensywnej akcji marketingowej ...
I tutaj dochodzimy do trzeciego elementu:
Uznanie
Nie sposób poznać wszystkich urządzeń, ich wszystkich zestawień i kombinacji. Wszystkich technologii, rozwiązań i filozofii konstrukcyjnych stojących za produktami. To coraz mniej zrozumiała magma wiedzy (realnej, ale niezrozumiałej), ale też i mitów, półprawd, manipulacji i akcji reklamowych. W tym tyglu sprzeczności są wszechobecne,  i nikt tak naprawdę nie jest zainteresowany ich wyjaśnieniem.  W tym stanie rzeczy rośnie rola podmiotów opiniotwórczych - gazet, portali i poszczególnych recenzentów. Mają one "porządkować ten świat". Czy jednak dzieje się tak w istocie?
Obserwując polski rynek audio - śmiem wątpić.
O ile na początku lat 90-tych gdyński "Magazyn HiFi" zamieszczał artykuły o treści edukacyjnej, w przystępny i zrozumiały sposób tłumaczące podstawowe zjawiska akustyczne i techniczne aspekty wiążące się z odtwarzaniem dźwięku, a powstałe kilka lat później "Audio" starało się równoważyć część opisową testów pomiarami i techniczną analizą urządzeń, to jednak mam nieodparte wrażenie że nie znalazły one naśladowców. To opisywanie subiektywnych wrażeń stało się dla "prasy fachowej" dominującą praktyką.
Niepomiernie rozwinęła się recenzencka maniera którą nazwałbym "audiopoezją". 
Recenzje zaczęły być pisane odkonkretyzowanym językiem, pełnym mglistych odniesień i wielopiętrowych porównań. Odnosiły się one w większym stopniu do wyobrażeń czytelnika na temat urządzeń niż do nich samych. Traciły tym samym walor informacyjny, zastępując go funkcją reklamowo- mitotwórczą.
Ich ogólnikowość powodowała że nie dało się z ich treścią dyskutować, a każdy ich czytelnik mógł znaleźć w nich elementy na poparcie swoich własnych tez - nawet bez kontaktu z recenzowanym urządzeniem. Stały się w jakiś sposób "okrągłe" i bezpieczne, unikając wyrażania wyraźnych poglądów i ocen. 
Mam wrażenie, że ten styl recenzowania stał się dziś wszechobecny. Rozpoznaję go w większości recenzji zamieszczanych na portalach zajmujących się tą tematyką.
Inną kwestią jest sprawa niezwykle delikatnej materii - wielopłaszczyznowych powiązań pomiędzy recenzentami a dystrybutorami, producentami, czy wręcz poszczególnymi sklepami.
Dystrybutor i recenzent są wzajemnie od siebie uzależnieni. Działanie jednego z nich jest dla drugiego źródłem dochodu. Dystrybutor wie że dobra recenzja zwiększa sprzedaż, recenzent wie że dobra recenzja zwiększa wpływ urządzeń do zrecenzowania. W przypadku płatnych recenzji skutki są oczywiste - krytyczne recenzje nikomu nie służą. Stąd też wieloznaczne, "wyważone" opisy urządzeń, unikające jednoznacznych wartościowań opinie i sugestie że "trzeba posłuchać samodzielnie". 
No właśnie - podpisuję się pod tym  twierdzeniem obiema rękami. 
Nic nie zastąpi samodzielnego kontaktu z urządzeniem, zwłaszcza w warunkach w których miałoby ono docelowo funkcjonować. Dopiero taka możliwość pozwala na wyciągniecie ostatecznych wniosków i oceny skutków wprowadzenia danego elementu do systemu. Ważna jest również długotrwałość takiego kontaktu, niwelująca zniwelowania pierwszy zachwyt oraz "urok nowości" (bardzo często będącej "innością) i prowadząca do wyważenia ostatecznej opinii.
W świetle powyższego poglądu pojawiają się jednak dwa pytania:
Jak czytelnik ma to zrobić nie mając dostępu do urządzenia?
Jaka jest wartość poznawcza recenzji jako takiej?
Odpowiedź na pierwsze z postawionych pytań jest dość prosta - w większości przypadków nie ma takiej możliwości. 
Przy dużej dozie szczęścia może próbować wypożyczyć takie urządzenie od dystrybutora, zwykle wymaga to jednak zastawu w wysokości jego wartości. Poza tym bardzo często "topowe" urządzenia nie pozostają w realnej, fizycznej ofercie, a są sprowadzane na konkretne zamówienie. 
Pozostają wystawy, na których warunki prezentacji nie pozwalają na wyciągnięcie wniosków o faktycznych cechach urządzeń z uwagi na nietypowe otoczenie, zestawienie z nieznanymi pozostałymi elementami toru, wielkość pomieszczeń i ograniczony czas prezentacji.
Powyższe uwagi stanowią także odpowiedź na drugie z postawionych pytań.
Recenzja czy test - zwłaszcza unikające wskazania słabych cech danego sprzętu, specyficznych wymagań stawianych dla najbardziej efektywnego jego wykorzystania (pomieszczenie, inne elementy systemu), czy też nie podkreślające konieczności posiadania pewnego doświadczenia w obcowaniu z innymi urządzeniami "podobnego kalibru" u czytelnika - może jedynie pogłębiać zamęt poznawczy, wywołać ucieczkę na bezpieczny obszar "mitologii marek" i skłaniać do przyjęcia mentalnie bezpiecznego zestawu poglądów.
Najczęściej kreowanych i podsycanych działaniami reklamowymi producentów i dystrybutorów w ramach ich polityki produktowej i budowania obrazu marek oraz rynku na którym działają.

Mając świadomość kontrowersyjności przedstawianych w treści tego tekstu poglądów, gorąco zachęcam do polemiki w komentarzach.













Komentarze

Popularne posty